lip 13, 2009
Prawdziwa, mocna historia. Tyle że długa.
Książkę „Czerwone rękawiczki” Eginalda Schlattnera zakupiłem dość dawno temu z przyczyn, których dziś już nie pomnę. Pamiętam, że zacząłem ją nawet czytać, ale nie wydała mi się bardzo interesująca, skutkiem czego szybko wylądowała z powrotem na półce. Przed wyjazdem do Rumunii książka dość przypadkowo wpadła mi w ręce, a ponieważ chciałem podróż spędzić z literaturą rumuńską, postanowiłem dać jej kolejną szansę.
„Czerwone rękawiczki” są książką wybitnie autobiograficzną, nie sposób opisywać jej w oderwaniu od postaci samego autora. Schlattner jest siedmiogrodzkim Sasem a książka historią jego aresztowania i pobytu w więzieniu Securitate. Jest to pewnością lektura poruszająca, zwłaszcza jeśli ma się cały czas w pamięci fakt, że wszystko to działo się naprawdę. Porażająca jest wszechwładza tajnej policji i bezbronność zwykłego człowieka w zderzeniu z bezdusznym systemem. Pod tym względem książka ma nieco podobny wydźwięk do orwellowskiego „Roku 1984”. Istnieje jeszcze inne podobieństwo. Otóż więziony i przesłuchiwany bohater, mimo całego zła jakiego ze strony systemu doświadczył, wychodzi z więzienia jako lojalny nowej władzy komunista. „Czerwone rękawiczki” są również swoistym rachunkiem sumienia. Schlattner bowiem, mimo początkowego oporu, po jakimś czasie zaczął zeznawać pod dyktando Securitate. Niewątpliwą zaletą powieści jest przedstawienie ludzkich losów i decyzji w całej ich złożoności. Schlattner nie próbuje wybielać siebie czy oskarżać innych. Pokazuje jedynie tragizm pewnych wyborów i złożone sploty okoliczności, które na ich podejmowanie wpływają.
Tłem powieści (które wbrew nazwie jest istotnym składnikiem książki) są dzieje Sasów w powojennej Rumunii. Tutaj również Schlattner podejmuje godną pochwały próbę opisania ich sytuacji w bogatym kontekście historycznym nie uciekając się do pochopnych osądów. Żyjąca od wieków na terytorium Transylwanii społeczność saska płaciła w pierwszych latach komunizmu wysoką cenę za przychylne stanowisko wobec hitlerowskich Niemiec. Na porządku dziennym były konfiskaty majątków i wysyłanie na przymusowe roboty do Związku Radzieckiego. Schlattner opisuje to wszystko z perspektywy pojedynczych rodzin i ludzi, które przeżywają swoje życiowe tragedie. Swoją drogą historie tego rodzaju czyta się o wiele lepiej, kiedy ma się jakieś pojęcie o historii Transylwanii i zamieszkujących ją Sasów. To sprawia, że indywidualne podejście autora czytelnik może osadzić w pewnej większej całości uzyskując w ten sposób pełniejszy obraz.
Z tego, co do tej pory napisałem wynikałoby, że „Czerwone rękawiczki” mają same zalety. Schlattner stworzył powieść wielowątkowa, opartą na prawdzie historycznej, pokazującą sploty skomplikowanych czynników, które stoją za ludzkimi wyborami w trudnych historycznie czasach. Ale powieść Schlattnera książka bardzo dobrą nie jest. I to z prozaicznego dość powodu. Jest po prosu za długa. Myśli i idee, które autor chciał nakreślić z łatwością dałoby się zmieścić w książce o objętości przynajmniej o połowę mniejszej. „Czerwone rękawiczki” męczą czytelnika długimi opisami ludzi i zdarzeń oraz rozwlekłymi historiami, które w żaden sposób nie dodają książce dynamizmu. Na obronę Schlattnera można jedynie powiedzieć, że charakterystyczny rozciągnięty i wolno płynący czas jest jednym ze składników klimatu książki, która wszak przez większość czasu opisuje monotonię więziennej celi. Mnie osobiście to jednak nie do końca przekonuje.
O, i zaintrygowałeś mnie teraz tą książką: podaje autor jakiś powód, dlaczego nastąpiła w nim ta przemiana na dobrego komunistę? Zawsze mnie to fascynowało, kiedy czytałem Sołżenicynów, Szałamowów czy ostatnio Applebaum – że systemowi nie wystarczało przyznanie się do winy, system chciał, żeby być kochanym. I ludzie w to wchodzili, mimo raczej kiepskich rzeczy, które ich spotykały. O co chodzi?! Z dzisiejszego, rozlazłego i leniwego punktu widzenia to kompletny absurd. Ale w tym musi istnieć jakaś, nie wiem, prawda o człowieku ? jakaś cecha nie zdefiniowana jeszcze przeze mnie? No bo weź, kolego, pokochaj oprawców – czy można to zrzucić tylko na marginalną perwersję? A może to jakiś psychiczny mechanizm w stylu – “to niemożliwe, żeby ten cały syf był tak po prostu bez sensu; może mają trochę racji”.
A rozwlekłość jako podkreślenie rutyny, uwięzienia i monotonii – widocznie autor sobie nie poradził. Zerknij na to: Tahar Ben Jelloun “To oślepające, nieobecne światło” trochę inne klimaty – Maroko – ale warto przeczytać, naprawdę. Też na faktach; bohater 18 lat spędził w głębokim (dosłownie) więzieniu – i te 18 lat jest opisane jakoś tak, że bierze czytającego, fascynuje. A tam z fabułą to przecież cienko. Bo co może się tam dziać? A jednak
Nie chciałbym zabijać Twojego zainteresowania, ale muszę nadmienić, że bohater również przed pobytem w więzieniu miał skłonność do patrzenia przychylnym okiem na nowy system. W tym sensie, to co go spotkało, nie tyle zrobiło z niego komunistę, ile komunistę w nim umocniło.
Ale to nie pozbawia ważności Twojego pytania. Nie jestem psychologiem, więc takiego mechanizmu wyjaśnić nie potrafię, ale coś w tym musi być. U Orwella było przecież tak samo.
P.S. Dzięki za polecenie lektury.
Pozdrawiam!
poszukuję książki (lub książek) Rumunia. Koniec Złotej Epoki.
Kontakt, tak,,,,ze 606739777 lub795145677. pozdrawiam m.