maj 7, 2010
Gawędy o ludziach stamtąd: Jan Žižka
Pogrążona w półmroku gospoda była niemal pusta i podobnie jak cały Přibyslav przesiąknięta widmem zarazy i zapachem śmierci. Chyba jedynie skąpstwu karczmarza kilku, siedzących w rogu, jegomości zawdzięczało fakt, że mogli w dzień taki jak ten w spokoju popijać piwo. Napój ten w ich przekonaniu stanowił najlepsze, żeby nie powiedzieć jedyne, antidotum na panoszącą się zarazę. Prym w grupie wiódł wysoki, wysuszony starzec o mocno zaczerwienionej twarzy.
- Mówią, że ta zaraza to kara boska za grzechy husyckiego wodza – mruknął gburowaty osiłek przełykając kolejny łyk złocistego napoju.
Starzec spojrzał na niego uważnie. Jego spojrzenie wyrażało delikatną przyganę.
- Młody jeszcze jesteś Pavle i mało wiesz o życiu. A o Žižce to już zupełnie pojęcia nie masz.
- To i owo się jednak słyszało – zaoponował dość nieśmiało człowiek nazwany Pavłem niemal nie odrywając kufla od warg. Starcowi przemknęła przez głowę myśl, że jest to jedyna znana mu osoba, która potrafi pić i mówić jednocześnie.
- Nasłuchałeś się głupkowatych plotek, a teraz je powtarzasz. Ja stary już jestem, ale swoje wiem. Służyłem w oddziałach Žižki a jego samego pamiętam jeszcze spod Grunwaldu, gdzieśmy z Jagiełło i Witoldem Krzyżaków gonili…
- Podobno to tam stracił oko…? – do rozmowy postanowił włączyć się kolejny uczestnik. Przebrany za mnicha młody człowiek, który mnichem z całą pewnością nie był. Był za to husyckim szpiegiem, z czego nie wszyscy jego przygodni towarzysze zdawali sobie sprawę.
- Różnie ludzie gadają. Są tacy, którzy klną się na Boga, że wódz już od dzieciństwa na jedno oko był ślepy. Nie mi to rozstrzygać. Wiem jedno – tu starzec znowu zwrócił się do mężczyzny z gburowatym wyrazem twarzy – jeśli ta zaraza jest karą za czyjeś grzechy, to na pewno nie są to grzechy Żiżki. Nie masz drugiego wodza jak on łaskawego i sprawiedliwego.
- Ale oko Bóg mu zabrał, i jedno i drugie – Paveł nie dawał za wygraną.
- Tobie zabrał rozum a nie twierdzę, żeś winien zarazy! – stary zdawał się tracić cierpliwość – Daj spokój człowiekowi choć teraz, kiedy na łożu śmierci leży!
Starzec zamilkł na chwilę i począł z udawanym zainteresowaniem przyglądać się migotliwym cieniom rzucanym na ścianę. Karczmarz podszedł do stołu pod pozorem doniesienia kolejnych kufli, po czym stanął nieco bliżej niż poprzednio i nadstawił ucha.
- Mów dalej Jakubie – poprosił niski, krępy mężczyzna z końca stołu, który do tej pory nie zabierał głosu – co nam więcej zostało w tak parszywym dniu niż popijać piwo i słuchać Twoich opowieści. Jak to było z tym drugim okiem?
- Ech… to całkiem świeża historia. Zdarzyło się to podczas oblężenia zamku Rábí. Szkoda nawet gadać… pech straszliwy. Ale i to Žižki nie złamało. Dalej dowodził Taborem, mimo że całkiem oślepł. A wodzem był znakomitym.
- Podobno on jako pierwszy użył w walce wozów bojowych…
- To prawda. Choć sprawa inna, że nie bardzo miał wybór – Jakub wrócił do przerwanej opowieści – Mógł jedynie się poddać lub walczyć. A stanąć bandą źle uzbrojonych i niewyszkolonych wieśniaków przeciwko najlepszym rycerzom Europy… To wymaga odwagi.
- Nie tylko odwaga jest tu konieczna – mężczyzna w mniszych fatałaszkach drugi raz włączył się do rozmowy – najważniejsza była taktyka. No i broń palna oczywiście. Bez tego zwycięstwa Žižki byłyby niemożliwe.
- Zgadza się, to wszystko były pomysły wodza. Kiedy tylko zbliżali się krzyżowcy, nasza bezbronna kolumna wozów w kilka chwil zmieniała się w ufortyfikowaną twierdzę. Siedzieliśmy sobie w środku bezpieczni a tymczasem luksemburczycy zapoznawali się z prochem z naszych rusznic… A w odpowiednim momencie… trach! Wozy się rozstępowały i nasi gonili przerażony kwiat europejskiego rycerstwa w tę i nazad – starzec uśmiechnął się pod nosem do własnych wspomnień.
Znowu zapadła cisza, każdy pogrążył się we własnych myślach, choć nie każdy zdołał pogrążyć się cały.
- Wiecie bracia, że Jan Žižka z Trocnova nigdy nie przegrał żadnej bitwy? – Jakub podjął na nowo ucięty na chwilę temat.
W tym momencie drzwi gospody otworzyły się gwałtownie. W cieniu pojawił się niewyraźny ludzki kształt, który rzucił chrypliwym głosem:
- I już nigdy nie przegra. Nasz wódz, Jan Žižka zmarł kilka godzin temu, pokonany przez szatańską zarazę. Uczynił nas sierotami…
Husycki szpieg narzucił mniszy kaptur i pospiesznym krokiem opuścił karczmę pozostawiając niedopite piwo.
Zdjęcie Jana Žižki pochodzi ze strony Český Institut.
Bardzo dobre! Gratuluje.
Polecam tez czeska stronke o Husytach i ruchu husyckim http://www.husitstvi.cz. Jest tam sporo o Žižce a przede wszystkim jest sporo literatury.
Pozdrawiam. Agnieszka (z Pragi)
Dzięki. Wahałem się czy w ogóle to wrzucać, bo to zupełnie nie moje poletko stylistyczne.
Szkoda, że stronka po czesku, bo tego języka nie znam, a z tego co widzę sporo tam informacji.
Pozdrawiam i dzięki za komentarz.
P.S. Gratuluję świetnego bloga.