Rumuńskie wspomnienia – Sinaia i Sighişoara
Minął już czas jakiś od opublikowania na Na Wschód wpisu wspominającego nasz tegoroczny pobyt w Brasovie. Prawdę powiedziawszy był to czas dostatecznie długi, abym poczuł dyskomfort z powodu zaniechania publikacji kolejnych odcinków cyklu „Rumuńskie wspomnienia”. Czas więc wziąć się w przysłowiową garść i skrobnąć słów kilka o kolejnych miejscach, które udało nam się odwiedzić. Zarówno Sighişoara jak i Sinaia to małe miejscowości położone stosunkowo blisko, będącego naszą bazą wypadową, Brasova. Z tych właśnie względów pierwszej poświęciliśmy jedno popołudnie, drugiej natomiast zaledwie kilka godzin.
Sinaia
Jak wspominałem w transylwańskim odcinku „Rumunii planowanej i wyobrażanej” jedynym właściwie powodem, dla którego zdecydowaliśmy się odwiedzić Sinaię był zamek Peleş. Zresztą nawet gdybyśmy chcieli zobaczyć coś więcej, mogłoby się to okazać niewykonalne. Nasz pobyt tam został bowiem mocno ograniczony przez rozkłady jazdy busów i pociągów. Samo znalezienie zamku okazało się zadaniem o sporym stopniu trudności. Przede wszystkim dlatego, że z jakiś powodów drogę do niego zapomniano oznaczyć. Mam mocne przekonanie, że jest to objaw pewnego charakterystycznego rysu rumuńskiej rzeczywistości , zwanego dalej roboczo „nieinstytucjonalnością”. Przejawia się on właśnie w braku odpowiednich oznaczeń, rozkładów jazdy i tym podobnych. Jak już wspominałem w jednym z poprzednich wpisów, Rumuni te oczywiste zaniedbania nadrabiają uprzejmością i skłonnością do pomocy. W tym wypadku jednak nie szła ona w parze z umiejętnościami językowymi, przez co nasza droga do zamku niepotrzebnie się wydłużyła.
O samym Peleş pisałem już kilka słów, których teraz, z oczywistych powodów, nie będę powtarzał. Będę natomiast niektóre informacje prostował. Napisałem bowiem, że zamek był własnością Michała I, co jest prawdą, choć tylko częściową. Już kilka pokoleń wcześniej należał on bowiem do Elżbiety zu Wied. Jej pokrewieństwa z Michałem, nie udało mi się niestety ustalić, ciągłość władzy jest natomiast niewątpliwa. Elżbieta była bowiem królową Rumunii i żoną jednego jego z jego poprzedników. Od razu nasuwa się pytanie, dlaczego akurat postać tej królowej tak mnie zainteresowała. Otóż zagłębiając się (na miarę moich skromnych możliwości) w historię Rumunii przed podróżą do tego kraju, nigdy wcześniej się na nią nie natknąłem. A tu nagle w Sinai jej pomnik, w Bukareszcie ulica jej imienia. Wystarczający powód, żeby tą postacią zainteresować się bliżej, co właśnie uczyniłem. A efekty są jak najbardziej pozytywne. Otóż Elżbieta była osobą, która pod wieloma względami wyprzedzała swoje czasy. Popierała wyższe wykształcenie kobiet i uważała republikę za ustrój lepszy od monarchii, ponieważ “wtedy wszyscy są równi”. W swoich pamiętnikach pisała „Nie mogę zrozumieć głupoty ludzi, którzy nas [monarchów, arystokratów] tolerują”. Przyznać trzeba, że jak na monarchnię i arystokratkę, były to poglądy mocno oryginalne. Królowa była również poetką i powieściopisarką, tworzyła pod pseudonimem Carmen Sylva. Poza tym Elżbieta angażowała się mocno w działalność charytatywną i społecznikowską, co zjednało jej wielka sympatię Rumunów. Na pomniku w Sinai Eżbieta Carmen Sylva nie została raczej przedstawiona w swoich najlepszych czasach, ale lepsze to niż nic.
Inną atrakcją Sinai jest monastyr, czyli coś na kształt warownego klasztoru. W takim miejscu często szukano schronienia w czasie historycznej zawieruchy. Nie inaczej było w przypadku monastyru w Sinani, gdzie chronili się między innymi uciekinierzy z Bukaresztu podczas walk z tureckimi najeźdźcami. Co ciekawe nazwa monastyru (i podejrzewam całej miejscowości) pochodzi od góry i półwyspu Synaj, co było pomysłem jego fundatora, który wcześniej podróżował po tej części świata.
Sighişoara
Miastem, które koniecznie trzeba odwiedzić będąć w Rumunii jest Sighişoara. Średniowieczne, wyjątkowo urokliwe miasteczko, o którym już zdarzyło mi się pisać. Stara część miasta położona jest na wzgórzu, po jego bokach ciągną się rządki schodów, którymi można dostać się na górę. Sighişoara sprawia naprawdę miłe wrażenie. Uliczki są wąskie i tworzą chaotyczny układ, z niewielkim centralnym ryneczkiem. To właśnie tutaj stoi dom, w którym urodził się Vlad Palownik (nie sposób go przeoczyć, ozdobiono bo bowiem tandetną, popkulturową makietą wampira). Teren, choć niezbyt duży, świetnie nadaje się na połączone ze zwiedzaniem długie spacery. Tu i ówdzie można natknąć się na urokliwą knajpkę czy restaurację, gdzie można w spokoju przysiąść i wczuwać w specyficzny klimat tego miejsca. Najwyższe miejsce wzgórza (dostać się tam można długimi drewnianymi schodami) to doskonały punkt widokowy na Sighişoarę. Ponadto znajduje się tam kościół, specyficzny samotny domek (niewątpliwie zamieszkany) i schodzący w dół po zboczu cmentarz saski. A ze spraw bardziej prozaicznych, choć niezmiernie ważnych zwłaszcza gdy w żołądku ściska, niemal u stóp staromiejskiego wzgórza znajduje się świetna restauracja o nazwie „Quatro Amici”.
Podobne wpisy:
- Rumuńskie wspomnienia – Eforie Sud i Konstanca o opuszczeniu gościnnego Vama Veche udaliśmy się na północ, w...
- Rumuńskie wspomnienia – Bukareszt Tak chyba należy traktować to miasto. Bardziej jako wielką lekcję...
- Rumuńskie wspomnienia – Brasov Z pełną świadomością, że dołączam się do sporego tłumu, polecam...
- Rumuńskie wspomnienia – Vama Veche Wspomnieć warto, że Vama Veche jest pod tym względem miejscem...
- Rumuńskie wspomnienia – Sfântu Gheorghe i Delta Dunaju Dostać się do Sfântu Gheorghe można jedynie drogą wodną z...
Jeden komentarz
swiatloczula
Wrzesień 15th, 2009
18:06
To na bank ta sama pizzeria
Pozdrawiam
Skomentuj